W Sejmie już wkrótce może zostać przegłosowana ustawa nakazująca podawać wynagrodzenie w ofertach pracy.
Kto szukał pracy w Polsce, ten wie, co to znaczy. To koniec tracenia czasu na oferty pracy, które nie są Ciebie warte.
W Polsce to normalne, o tym ile będziesz zarabiać może ewentualnie, dowiesz się na końcu rekrutacji, tym samym tracąc swój czas i pieniądze.
Kto z nas w Polsce nie słyszał pytania, a ile chciałaby pan/i zarabiać, lub za ile najmniej będzie pan/i pracować?
Jak dla mnie, oferty pracy bez podanego przybliżonego wynagrodzenia to zwykła kpina.
Osobiście rozumiem, że są stanowiska, z najwyższej półki i tam wynagrodzenie musi być negocjowane, ale po co pracodawca i do tego miliony pracowników, ma tracić czas, na oglądanie ogłoszeń i następnie przechodzenie rekrutacji, jeżeli na samym końcu dowiadujesz się, że masz prace, ale za 2 500 zł na rękę i karnet na siłownie — śmiechu wartę.
Osobiście jestem za wolnością gospodarczą w ramach normalności, bo też zdaję sobie sprawę, że wolność gospodarcza, w której w Polsce jest przejmowany cały rynek handlu spożywczego, a Polacy mają pracować za 1 800 zł miesięcznie, to taka wolność gospodarcza mi się nie podoba, bo to nie wolność gospodarcza a kolonializm.
Jak dla mnie transparentność w płacach powinna istnieć — bo co to za transparentność gdy, na ogłoszeniu jest napisane, praca w sprzedaży w miłym zespole i pakietem benefitów oraz owocowymi środami.
Człowiek sobie wtedy zadaje pytanie, a co ja jestem jakiś beneficiarz, sekciarz i królik?
W Polsce miliony ludzi traci czas, na przeszukiwanie ogłoszeń, bezsensowne rekrutacje, rozmowy telefoniczne z cwaniakami, aby na koniec się dowiedzieć, że będziesz zarabiać 2 200 zł, a za pół roku może 2 400 zł i darmowy bilet na siłownie.
źródło money.pl